1)    II miejsce w konkursie: „Jan Paweł II – Patron Najgodniejszy” na szczeblu wojewódzkim organizowanym przez gimnazjum w Zębie.

 

2)    Autor – Anna Majerczyk, kl. II A.

3)    Rok szkolny: 2015/2016.

4)     Nauczyciel: Maria Konopka. 

 

Święty Jan Paweł II w swoich nauczaniach o wychowaniu w rodzinie powiedział: „Wszyscy członkowie rodziny, każdy wedle własnego daru, mają łaskę i odpowiedzialny obowiązek budowania dzień po dniu komunii osób, tworząc z rodzimy „szkołę bogatszego człowieczeństwa”... Podstawowym czynnikiem w budowaniu takiej komunii jest wymiana wychowawcza między rodzicami i dziećmi, w której każdy daje i otrzymuje.”

Trudno nie zgodzić się ze słowami tego wielkiego człowieka. Nikt przecież nie rodzi się idealny. Niektórzy dążą do ideału za wszelką cenę. Podsycani chorymi ambicjami, nie liczą się z drugim człowiekiem. Zagubieni nieraz w tych dążeniach, tracą wrażliwość, przestają rozumieć, co jest dobre, a co złe. Na szczęście nie zawsze tak się dzieje. Większość z nas próbuje dążyć do doskonałości w bezpiecznej przestrzeni, w ciepłej i przyjaznej atmosferze rodzinnego domu poprzez przyswajanie wpajanych nam wartości. Nie zawsze te próby się udają, bo wszyscy popełniamy błędy. Nie ulega jednak wątpliwości, że zarówno dzieci, jak i rodzice mają wobec siebie zobowiązania.

Gdy myślimy „rodzina”, za każdym razem staje nam przed oczami obraz matki, ojca i dzieci. Wszyscy są szczęśliwi, rodzice pracują, dzieci chodzą do szkoły, miłość i zrozumienie… Ale czy współczesna rodzina naprawdę taka jest?

Świat jest skonstruowany tak, że każde, nawet najmniejsze potknięcie, może doprowadzić do tragedii. To smutne, że wystarczy jeden człowiek, żeby dać początek wojnie. Tak samo jest w rodzinie. Jedna osoba może spowodować jej rozpad, a wszystko wynika ze słabości ludzkiej natury. Wiele współczesnych rodzin jest rozbitych przez alkohol, zdrady, pieniądze, choroby, a czasem jest to, po prostu, brak dobrej woli, brak chęci porozumienia się. W wyniku takiego stanu rzeczy zaczyna umierać miłość, a kiedy jej całkowicie zabraknie, nie ma już właściwie rodziny, przestaje ona spełnić swoje podstawowe zadanie, o którym mówił Jan Paweł II w swoim nauczaniu.

To bardzo smutne, kiedy patrzy się na nieszczęśliwe dzieci, którymi rodzice się  nie interesują, które zostają porzucone tuż po narodzinach, bo przyszły na świat chore, niepełnosprawne, kiedy rodzice wybierają alkohol, imprezy, towarzystwo,    a nie zwracają uwagi na płaczące w kącie dzieci. Smutno jest także wtedy, gdy dzieci odrzucają miłość swoich rodziców, kiedy nie pozwalają się dobrze wychować, kiedy stwarzają same kłopoty, w wyniku czego dochodzi nawet do tragedii.

Papież, duchowni, psychologowie i wszyscy inni podkreślają, że rodzina jest najważniejszym elementem w życiu człowieka. Prawdziwa i zdrowa rodzina, nie mam bynajmniej na myśli zdrowia fizycznego, choć takie zawsze byłoby pożądane i jest pragnieniem każdego człowieka, ale chodzi mi o zdrowie psychiczne, równowagę duchową, jest fundamentem mocnego społeczeństwa, a kim my jesteśmy, jak nie jego częścią? Jaka jest rodzina, takie jest społeczeństwo, taki jest naród. Jesteśmy istotami społecznymi, musimy umieć żyć w społeczeństwie, przestrzegać zasad, współpracy i współżycia. A gdzie, jak nie w rodzinie uczymy się właściwych postaw, zachowania? To w rodzinie stawiamy pierwsze kroki, cokolwiek by to nie znaczyło.  Jaka rodzina, takie społeczeństwo, takie wartości,     a wśród nich – wiara, co z całą stanowczością trzeba podkreślić i powtarzać uparcie, bo „bez Boga, ani do proga”, jak to się zwykło mówić.

Niestety, dziś wiele rodzin jest rozbitych, okaleczonych albo zachowujących pozory normalności. Niby wszystko w porządku - rodzina jest cała, radząca sobie w miarę dobrze, nawet zamożna, ale czegoś brakuje, niby wszystko jest, a jednak nie… Dlaczego? Bo rodzice nie mają dla dzieci czasu, dzieci wybierają złe towarzystwo, nikt ze sobą tak naprawdę nie rozmawia. Telewizor, komputer, Internet, interesy – to wszystko zabija podstawowe funkcje, jakie ma pełnić rodzina. A przecież nastolatki mają różne problemy. Gdy rodzice nie mają czasu dla swoich pociech, dzieci duszą je w sobie, a potem depresja, załamania, samobójstwa...

Panuje przekonanie, że tam gdzie jest biedniej pod względem materialnym, tam ludzie są bogatsi duchowo. Wiadomo, że nie zawsze umieją sobie poradzić z utrzymaniem rodziny, ale oni przynajmniej poświęcają więcej czasu swoim bliskim, są bardziej wrażliwi i łatwiej dostrzegają człowieka i jego problemy. A czasem naprawdę nie trzeba wiele – bliskość, akceptacja, pomoc…

Jan Paweł II mówił o wymianie wychowawczej. Jest ona podstawą szczęśliwej i dobrze funkcjonującej rodziny. Wymiana ta polega na dzieleniu się doświadczeniami, przeżyciami. Chodzi przede wszystkim o wychowywanie z wzajemnością. Takie stosunki rodzinne sprzyjają dorastaniu dzieci, ponieważ przez przykład rodziców uczą się najlepiej. Oczywiście przez dobry przykład. Ojciec Święty wyraźnie podkreślał, że dawanie dobrego przykładu to obowiązek i łaska wszystkich domowników. To przywilej każdego człowieka. Współczesna rodzina powinna być więc silna wzajemną miłością i wiarą. Akceptacja, rozmowa, słuchanie siebie gwarantuje zdrowe i właściwe relacje rodzinne, sprzyja „budowaniu takiej komunii […],w której każdy daje i otrzymuje”. 

 


1)    Udział w konkursie: „Jan Paweł II – Patron Najgodniejszy” na szczeblu wojewódzkim organizowanym przez gimnazjum w Zębie.

2)    Autor – Laura Wojdyło, kl. II A.

3)    Rok szkolny: 2015/2016.

4)      Nauczyciel: Maria Konopka. 

 

Życie każdego człowieka zaczyna się od narodzin, potem przeżywamy młodość, lata dojrzałe, starość, w końcu nadchodzi moment śmierci. Ta wielka tajemnica poprzedzona jest ustaniem funkcji życiowych - przestajemy oddychać, nasze serce zatrzymuje się, nie pompuje krwi, mózg obumiera i wtedy przestajemy myśleć oraz czuć. Kto się urodził, musi umrzeć, bo śmierć jest nieodłączną częścią naszego życia. Od zarania wieków ludzie bali się śmierci, na pytania z nią związane odpowiedzi szukali wielcy filozofowie. Jedni uważali, że wraz ze śmiercią wszystko się kończy, inni, że dopiero się zaczyna, że umiera ciało, ale dusza żyje, a pamięć trwa.  Jedną z tych wspaniałych postaci, która żyje, mimo iż od jej śmierci mija prawie 11 lat jest Jan Paweł II. Sam mówił: „Non Omnis Moriar”, czyli: „Nie cały umieram”, uważał, że życie nie kończy się w chwili śmierci, a dopiero wtedy się zaczyna. W poniższych argumentach postaram się dowieść, że teza  postawiona przez niego jest prawdziwa.

         Zacznę od tego, że Jan Paweł II nadal jest wśród nas. W końcu zostawił po sobie wspaniałe świadectwo wiary. Nauczał nas, że każdy człowiek powinien wierzyć, że po śmierci nasza dusza znajdzie się w innym lepszym świecie. Będziemy mogli tam spotkać Boga, naszych bliskich zmarłych, naszych przodków i wszystkich świętych. W Piśmie Świętym to miejsce opisane jest jako źródło szczęścia i dobrobytu. Jan Paweł II w swoim nauczaniu wskazuje drogę do nieba. Dając nam dobre wzory, prowadzi nas do Boga. Mówi jednak też o tym, że istnieje inne oblicze życia po śmierci – to piekło. Nikt nie chce tam trafić, ale wielu traktuje je tylko i wyłącznie jako krainę wymyśloną przez człowieka. Piekło i szatan jednak istnieją, o czym świadczy Matthew Botsford. Gdy w 1992 r. kula trafiła w tył jego głowy, lekarze mówili, że nie ma szans na przeżycie. On jednak przeżył, ale wcześniej jego dusza trafiła do piekła i wydawało się, że nie ma już dla niego drogi wyjścia. Gdy był dręczony w piekle, pojawiła się nagle z góry ręka, która  go uratowała. Usłyszał też głos, mówiący: „to nie jest twój czas”. Przez 27 dni był w śpiączce. Dziś świadczy o tym, że piekło istnieje i że bynajmniej nie jest to miejsce, do którego ktokolwiek chciałby trafić. Jan Paweł II nawracał grzeszników. Dzięki niemu mogliśmy wiele zrozumieć i tak jest do dziś. Jan Paweł II żyje jako ten, który prowadzi do Boga i ostrzega przed wiecznym cierpieniem w piekle. Dzięki jego świadectwu lepiej zumiemy, że nie umieramy całkowicie, ponieważ nasza dusza po śmierci trafia do innego, oby lepszego świata.

         Kolejnym argumentem na to, że człowiek nie umiera całkowicie jest fakt różnych osiągnięć cywilizacyjnych, wynalazków, architektury, sztuki, literatury itd. Mimo, iż wielcy twórcy, naukowcy, filozofowie odchodzą, my wciąż o nich pamiętamy, żyją w spuściźnie, którą po sobie zostawili. Jan Paweł II z pewnością zalicza się do tego grona. Oprócz wielu dzieł, poezji, dramatów, encyklik, zostawił nam coś niesamowitego, czego nikt wcześniej nie wymyślił, mianowicie Światowe Dni Młodzieży. Co roku wydarzenie to jednoczy w modlitwie i zabawie młodzież    z całego świata. Można by się zastanawiać, jak by to było, gdyby nasz Święty nie ustanowił takich dni? Przecież to niezwykła lekcja miłosierdzia i tolerancji wobec innych. Światowe Dni Młodzieży pozwalają na "spotkanie się" z nim  samym, zbliżają nas do niego, a on w pewnym sensie jest wśród nas. Wciąż żyje, jest w naszych sercach, w naszej mentalności, a Światowe Dni Młodzieży stały się żywym pomnikiem Jana Pawła II.

         W ostatnim argumencie znów chcę się odwołać do ludzkiej pamięci. Nieważne, kim jesteśmy, są ludzie, którzy zawsze noszą nas w swoim sercu. Jana Pawła II szczególnie pamięta ponad 2,3 tys. polskich szkół, uczelni, szpitali, fundacji oraz stowarzyszeń, noszących jego imię. Co roku 16 października obchodzony jest Dzień Świętego Jana Pawła II. Wiele parafii na całym świecie gromadzi się, by modlić się do Świętego i wypraszać za jego wstawiennictwem potrzebne łaski. Papież nadal żyje w naszych sercach, ponieważ pamiętamy o nim. Cały czas organizowane są różne konkursy, uroczystości, mające na celu pielęgnowanie pamięci o Janie Pawle II, jako tym, który wskazuje drogę, prowadzi przez trudy życia, każe być wytrwałym, nigdy się nie poddawać. W świecie zdominowanym przez wartości materialne jest dla nas autorytetem, a ludzie, bez względu na wiek, potrzebują autorytetów.

 

         Z powyższych argumentów wynika, że nie cali umieramy. Zawsze zostawiamy jakiś ślad po sobie i inni pamiętają o tym. Większość z nas wierzy, że śmierć jest tylko zdarzeniem, które pozwoli nam żyć na nowo. Osoba Jana Pawła II daje nam nadzieję, że poprzez swoje dobre życie, życie dla innych, będziemy żyli wiecznie. Słowa Jana Pawła II: „Non Omnis Moriar” mają głęboki sens i powinny stać się dla nas dewizą na całe życie.

     


I miejsce w XI Konkursie Recytatorskim Jana Pawła II i o Janie Pawle II w Szlachtowej.

Autor: Anna Majerczyk, kl. II A.

Rok szkolny: 2015/2016.

Nauczyciel: Maria Konopka.                                                                                                                  

 

 Tylmanowa, 8.05.2016 r.

 Najukochańszy Janie Pawle II, nasz Patronie i Opiekunie!

Już od dawna noszę się z zamiarem napisania do Ciebie, ale ciągle coś mi w tym przeszkadza. Dzisiaj mam wolną chwilę i ogromną potrzebę zrealizowania swoich zamierzeń. Ale od czego tu zacząć?... 

Dużo się tu u nas dzieje. Na wstępie chcę Ci pogratulować. Światowe Dni Młodzieży są kontynuowane i w tym roku odbędą się w Polsce. Nawet nie wyobrażasz sobie, jak się cieszę. Ale jest też kilka innych spraw...

Wiem, że w Twoich czasach nie było łatwo, ale teraz też jest nieciekawie. Właściwie to nie jest źle, ale żyjemy w epoce ogromnych zagrożeń, w tym terrorystycznych. Wielu sądzi, że ŚDM w Krakowie się nie udadzą, że będzie zamach, że nie jest bezpiecznie, ale ja uważam, że dzięki wierze, którą zaszczepiłeś w sercach młodych, wszystko będzie dobrze. Zresztą, nie tylko ja tak myślę. Wszyscy księża, biskupi, kardynałowie, a nawet sam Twój następca - papież Franciszek, chcą, żeby te ŚDM były wyjątkowe. No i te rzesze młodych ludzi, zaangażowanych w Twoje dzieło, którzy przyjadą do ukochanego przez Ciebie Krakowa z całego świata, nie wyobrażają sobie, że może być inaczej. Wierzymy wszyscy, że w te piękne wakacyjne dni będziesz miał nad nami szczególną pieczę i w razie czego, pomożesz. Jesteś patronem młodzieży i myślę, że bez Twojego wsparcia i wstawiennictwa nic byśmy nie zdziałali. Modlimy się o dobre przeżycie tych uroczystości, co na pewno słyszysz. Bardzo na Ciebie liczymy i pokładamy w Tobie ufność. Jestem bardzo podekscytowana tym, co ma się wydarzyć i starannie się do tego przygotowuję. To miała być niespodzianka, ale zdradzę Ci, że codziennie ćwiczę Twoją ulubioną „Barkę”, aby zagrać Ci ją na skrzypcach, bo muzyka to moja pasja.

Nie wiem, czy wiesz, ale trwa wojna na Ukrainie, w Syrii. W Ziemi Świętej ciągle są jakieś niepokoje. Codziennie ginie wielu niewinnych ludzi, zostają ranni, cierpią głód, dzieci zostają sierotami. Całe miasta znikają z powierzchni ziemi. Ludzie są prześladowani za wiarę, przekonania, kolor skóry... Jestem przerażona tym, co się dzieje. Wiem, Ojcze Święty, że Ty osobiście przeżyłeś koszmar drugiej wojny światowej, sam doświadczyłeś tego, z czym ludzie w różnych zakątkach świata muszą się dzisiaj zmierzyć. Chcę Cię bardzo prosić o wstawiennictwo u Pana Boga i Matki Najświętszej w tej sprawie. Wiem, że leży Ci na sercu dobro całego świata i życie w pokoju. Gdyby było inaczej, nie ustanowiłbyś Światowego Dnia Modlitw o Pokój. Ale wojny to tylko jedno z wielu niebezpieczeństw, jakie czyhają na człowieka we współczesnym świecie. Mam takie wrażenie, że robi się wszystko, aby odciągnąć ludzi od kościoła, zabić w nich prawdziwe wartości, uczynić z nich marionetki, ale żeby myśleli, że są mądrzy. Powiedz, co robić, kiedy na świecie szerzą się takie zjawiska jak: dżender, homoseksualizm, eutanazja, aborcja na każde żądanie. Do tego życie bez Boga, narkotyki, dopalacze, źle wykorzystywany Internet… można by długo jeszcze wymieniać. Ojcze Święty, co młodzież, dla której Bóg, miłość, rodzina i zdrowie są nadal najważniejsze w życiu, ma robić, jak ma żyć, żeby całkiem nie odejść od wiary, żeby nie ulec demoralizacji, żeby, po prostu, nie zwariować. Dziś coraz trudniej znaleźć właściwego człowieka na całe życie, coraz trudniej zaufać. Jak to zmienić, Ojcze Święty, jak nie ulec pokusom współczesnego świata, jak pozostać sobą. Ale wiesz, sama myśl, że jesteś, że mogę z Tobą rozmawiać, chociażby w taki sposób, pozwala mi cieszyć się życiem i dokonywać dobrych wyborów. Zdarzają mi się też wpadki, ale staram się uczyć na swoich błędach.

Nie oczekuję, że na świecie będzie lepiej, bo niektórych, którzy mogli by to zmienić, po prostu na to nie stać. Proszę tylko dla siebie i innych o pomoc w życiu, wskazanie jakiejś drogi, która niech będzie nawet ciernista i wąska, ale niech prowadzi do prawdy i jedności wszystkich ludzi dobrej woli. Proszę też o siłę... dużo siły na życie, bo jest nieco trudne. Zresztą sam powiedziałeś: „Musicie od siebie wymagać, nawet, gdyby inni od Was nie wymagali”. Nie wiesz nawet, ilu ludzi  kieruje się dzisiaj tymi słowami.  Dla wielu jesteś największym autorytetem, wspaniale Cię wspominają, bo byłeś dla ludzi i ciągle jesteś, czujemy Twoją obecność i nosimy Cię w sercu.

Święty Janie Pawle II, jest jeszcze wiele spraw, o których chciałabym Ci napisać, ale dzisiaj muszę kończyć, bo jest już bardzo późno, a jutro muszę wstać do szkoły, a czeka mnie ciężki dzień, bo klasówka z matematyki, powtórka z biologii i zaczynamy omawiać nową lekturę. Obiecuję jednak, że wkrótce napiszę znowu. Na koniec chciałam Ci jeszcze raz podziękować za pomoc i wsparcie, za dotrzymanie obietnicy: „Nie lękajcie się. Ja jestem z Wami!”. Nie pytam, czy trafiłeś do nieba, bo jest to tak oczywiste, jak to, że niebo istnieje naprawdę. Oglądałam nawet kiedyś taki film oparty na faktach. A teraz już kończę, pozdrawiam Cię.

                                                                                                     Twoja pilna uczennica Ania

 

P.S. Gdybyś mógł, pozdrów mojego dziadka, bo chyba poczta do niego nie dochodzi...

 


1.     Wyróżnienie w Wojewódzkim Konkursie Prozy Autorskiej – „Bajka, opowieść świąteczna” organizowanym przez Pałac Młodzieży w Nowym Sączu.

2.     Autor: Anna Janczura, kl. II A.

3.     Rok szkolny: 2015/2016.

4.     Nauczyciel: Maria Konopka

 

  Narodziny

               Wracałam do domu zaśnieżonymi ulicami. Witryny sklepów tonęły w blasku zachodzącego słońca. Ulice udekorowane świątecznymi girlandami mieniły się tysiącem światełek. Po prostu bajka! Tak, bajka…, jednak nie dla wszystkich.

Szłam, nie spiesząc się, a  miękkie płatki śniegu spadały na moje czerwone od mrozu policzki, po czym topniały, spływając małymi strużkami w kierunku kącików ust, jak łzy. Myślałam o świętach. Ludziom kojarzą się z ciepłem, miłością, ze szczęściem. Z utęsknieniem czekają na nie cały rok. Wszyscy czekają...oprócz mnie.

            Właściwie niczym nie różnię się od swoich rówieśników. Każdy, kogo by zapytać o to, jaka jestem, z pewnością nie miałby wątpliwości, że jestem szczęśliwą nastolatką. Przecież dziewczyna, która ma chłopaka, za którym szaleje pół miasta, dom i wielu przyjaciół - musi być szczęśliwa. W mojej głowie jednak kłębiły się różne myśli.

Wchodząc na klatkę schodową czułam, że ktoś mnie obserwuje, ale nikogo nie zauważyłam.

- Cześć mamo! – powiedziałam, zamykając za sobą drzwi. Nic. Cisza. Zdjęłam kurtkę i dopiero po chwili usłyszałam zachrypnięty głos mamy.

- Cześć Słońce! - zupełnie zaskoczona ciepłym tonem głosu mojej mamy poszłam do kuchni. Było to małe pomieszczenie. Cztery krzesła, nieduży stół i ściany pomalowane na brudnożółty kolor. Żal zrobiło mi się tej chudej kobiety z worami pod oczami, która resztkami sił myła naczynia. W nagłym przypływie czułości przytuliłam ją.

- Mamo, zostaw! Ja to umyję, nie musisz się tak przemęczać. Odpocznij, wiesz co mówił lekarz.

- Wiem, mam się nie przemęczać.

- Przede wszystkim masz odpoczywać. Proszę cię, uważaj na siebie, nie chcę, żebyś znowu wylądowała w szpitalu.

- Mówiłam ci, że to nie było nic poważnego – uspokajała mnie dość nieudolnie mama.

- Mamo, rozmawiałam z lekarzem. Powiedział,  że jeszcze chwila i te twoje bóle serca zakończyłyby się zawałem. Nie chcę cię stracić - bez ostrzeżenia łzy niebezpiecznie napłynęły mi do oczu. Odwróciłam się, nie chciałam, żeby mama je zobaczyła. Usłyszałam westchnięcie.

- Przyszły rachunki - powiedziała smutnym głosem - ja...nie wiem, nie wiem jak sobie poradzimy. Pracuję na dwie zmiany i...i...

Płakała.

- Rozejrzę się za pracą dorywczą – powiedziałam, choć ciężko mi było zachować normalny ton głosu - damy radę mamo, wszystko będzie dobrze - pocałowałam ją w czoło.

Nienawidzę kłamać! A słowa ,,wszystko będzie dobrze'' mijały się z prawdą. Czasami jednak potrzebujemy usłyszeć takie kłamstwa, żeby się podnieść i zacząć walczyć.

- Tata ciągle się nie odzywa? – zapytałam, choć dobrze wiedziałam, jaka padnie odpowiedź.

- Nie skarbie, nie.

Od dwóch lat nie mamy z nim żadnego kontaktu. Wyjechał do pracy za granicę cztery lata temu. Nie odbiera telefonów, nie odpisuje, zmienił miejsce zamieszkania. Zostawił nas. I właśnie dwa lata temu to wszystko się zaczęło. Te problemy… Nie wiem, czy kiedyś go jeszcze zobaczę. Nie wiem, czy w ogóle będę chciała go kiedykolwiek widzieć.

Czasami dostaję takich małych depresji. Czuję się wtedy niedoceniana, czuję, że nic nie potrafię, że moje życie to totalna porażka. Myslę, że nic mi się już nie ułoży. Te małe depresje są totalnie przygnębiające – myślałam, idąc do pokoju. Był dużym pomieszczeniem. Na ścianach wisiały zdjęcia z przyjaciółmi. Uwielbiałam w nim przebywać. Brązowe meble wspaniale komponowały się z brzoskwiniowym kolorem ścian. Kiedy do niego wchodziłam, na moment wkradał się uśmiech na moje usta. Dziś było tak samo, bojąc się jednak myśleć o przyszłości, szybko położyłam się do łóżka. Udało mi się zasnąć jeszcze przed północą.

            Nie spałam dobrze. Obudziłam się zdecydowanie za późno. Zostały mi tylko dwie godziny do spotkania z Kamilem. Wyskoczyłam z łóżka i założyłam rozciągnięte już czarne rajstopy i swoją ulubioną czarną sukienkę z kwiatami wiśni. Uwielbiam ją. Rozczesałam długie blond włosy. Dzisiaj, pomimo wszystkich problemów, muszę wyglądać przynajmniej perfekcyjnie. Zeszłam na śniadanie. Byłam w doskonałym nastroju, nawet moja twarz zaczęła się uśmiechać. Wchodząc do kuchni, zobaczyłam położoną na stole białą kartkę: ,,Poszłam do sklepu. Jeśli obudzisz się przed moim przyjściem, możesz zadzwonić z twoją listą zakupów”. Nie, nic mi nie jest potrzebne. Prezenty w tym roku kupiłam zdecydowanie wcześniej. Zjadłam płatki, słuchając ,,So this is christmas” i myślałam o tym, jak może wyglądać dzisiejszy dzień. Chciałam, żeby był inny, wyjątkowy. Tak szczęśliwa nie byłam od dawna. Stanęłam przed lustrem.

- Nie jest tak źle jak myślałam - powiedziałam do siebie. Szybko umyłam głowę, nucąc piosenki Eda Sheerana. Wyprostowałam włosy i pomalowałam oczy. Gotowe! Wyszłam z domu, a potem  zadzwoniłam do mamy.

- Cześć mamo! To ja...tak już wyszłam...wrócę przed ósmą dobrze..okey..tak, też cię kocham..pa.

               Nienawidziłam świąt tylko z jednego powodu. Wtedy kiedy wszyscy siedzieli przy stole z całą rodziną, śmiejąc się i śpiewając kolędy – my siedziałyśmy z mamą same, zastanawiając się, gdzie może być w tym czasie tata. Żyje czy umarł? Jest szczęśliwy? Tęskni tak jak my, czy ma inną lepszą rodzinę? Milion takich pytań plącze mi się po głowie. Doceniam to, że mama się stara. Ona tez cierpi, ale udaje, żebym się nie martwiła. Chce, abym czuła się tak jak dawniej, kochana przez dwoje cudownych ludzi. Tylko, że to niemożliwe, nie da rady zastąpić taty.           A przez te mozolne próby czuję, że tracę także i ją. To paradoks, ale im bardziej się stara, tym bardziej oddalamy się od siebie. Tak to czuję i źle mi z tym, ale nie umiem inaczej.

               Spiesząc na spotkanie z Kamilem, nie chciałam już wsłuchiwać się w swoje myśli. Założyłam słuchawki. Nie włączałam muzyki, chciałam iść w ciszy. Ulice były wyjątkowo puste. Śnieg padał już ciągle od dwóch dni. Było zaledwie -10*C. Pogoda była, po prostu, cudowna. Przemarznięte nogi dawały o sobie znać. Znajdowałam się niedaleko głównej drogi. Nie słyszałam samochodów, co wydało mi się dość dziwne. Już zapomniałam, że ta droga jest taka długa. Niebo, pomimo padającego śniegu, zachowało swój błękit. Kolorowe ulice robiły spore wrażenie. To prawda, że ludzie szczęśliwi zauważają więcej pięknych rzeczy. Kocham patrzeć na te malutkie światełka, które zdają się mówić do mnie: „pamiętaj, nadzieja jest zawsze”.

                Blok, w którym mieszkał Kamil był dokładnie taki jak sześć bloków obok. Gdyby nie litery namalowane na frontowej ścianie, nigdy nie wiedziałabym, do którego mam się kierować. Nagle, jak spod ziemi wyrosła przede mną Zuzka – moja była przyjaciółka, choć teraz mam wątpliwości, czy kiedykolwiek nią była. Moją uwagę przykuły te ohydne buty, które rozpoznałabym wszędzie. Tylko nie ona! – krzyknęłam w myślach.

- Cześć! - odezwała się, mrużąc swoje żmijowate oczy.

- Cześć!- odpowiedziałam pewnym siebie głosem. Popatrzyłam na jej ubranie. Miniówa ledwie przykrywająca tyłek i krótki płaszczyk z dekoltem godnym dziwki.

- Gdzie się wybierasz? - pociągnęła rozmowę Zuzka.

- Nie twoja sprawa! - uśmiechnęłam się przymilnie.

- Jak to nie moja!?! - zapytała niby urażona - przecież zawsze mi mówisz o wszystkim.

- Mała poprawka. Mówiłam! Nie zauważyłaś, że nie jesteśmy już przyjaciółkami od dłuższego czasu?

- O! Wiesz… jakoś nie cierpię na brak twojego towarzystwa, zastąpiłam cię o wiele ciekawszymi ludźmi – odgryzła się Zuzka - nie, nie zauważyłam braku twojej obecności, dziwne co?

- Tak? To gdzie są ci twoi przyjaciele? – zapytałam z ironią w głosie, ale wcale to nie było dla mnie łatwe. Byłyśmy kiedyś naprawdę dobrymi przyjaciółkami. Jestem zła na moją przesadną wrażliwość, nie powinno to już robić na mnie żadnego wrażenia, bo to jej zawdzięczam te bolesne zranienia, ukłucia prosto w serce. Cały czas nad tym pracuję, a dalej tak łatwo mnie zranić.

- Właśnie czekają na mnie. O zobacz! Idą tutaj.

- Czyli jeszcze nie wiedzą, jaka jesteś fałszywa, prawda? - zadałam to pytanie, wysoko podnosząc brwi. Rozejrzałam się dookoła. Faktycznie pięć dziewczyn szło w naszą stronę.

- Ha! To ty nie zachowywałaś się jak prawdziwa przyjaciółka! - zarzuciła mi.

- Ja? Niby kiedy?!

- Hej dziewczyny!- krzyknęła w ich stronę.

- Cześć! Cześć! Może przedstawisz nas swojej koleżance?- powiedziała jedna z nich.

- Nie, to nikt, komu warto by was przedstawiać – odpowiedziała i spojrzała na mnie złośliwie.

- Dziewczyny, uważajcie na nią! Może was zranić. Jest bardzo fałszywym człowiekiem – odważyłam się to głośno powiedzieć, choć bałam się trochę, bo nie wiedziałam, kim one są i czy, przypadkiem, coś mi nie grozi. Nic jednak złego się nie stało, a Zuzkę zatkało, nic już nie  powiedziała. Odwróciłam się i poszłam dalej. Byłam dumna z siebie. Nie obchodzi mnie, co sobie pomyślały. Nie mogłam się doczekać spotkania z Kamilem.

Kiedy tylko otworzył drzwi, zamiast zapytać, czy mogę wejść, nie powiedziałam nic. Rzuciłam się na niego z mocnym uściskiem. Te dwa miesiące rozłąki dawały o sobie znać. Wziął mnie na ręce i zaczął całować, jak jeszcze nigdy dotąd. To była jedna z najszczęśliwszych chwil w moim życiu. Wtuliłam się w niego z pełnym poczuciem bezpieczeństwa i powiedziałam:

- Kocham cię, wiesz?

- Ja ciebie bardziej - uśmiechnął się.

Ten jego zawadiacki uśmiech. Zrobiło mi się momentalnie gorąco. To na niego czekałam cały ten czas. Nie mogłabym sobie wyobrazić życia bez niego. Nie teraz. Nie dzisiaj.

- Dziękuję, że jesteś. Dziękuję, że chociaż ty mnie nie zostawiłeś - poczułam łzy na policzkach – po prostu bardzo się bałam, że zostałam sama. Gdyby nie ty..- nie mogłam powstrzymać płaczu - przepraszam.

- Wszystko będzie dobrze. Nigdy nie zostawię tak wspaniałej dziewczyny jaką jesteś – mówił, pozwalając mi się wypłakać w swoją koszulę. Nie mogłam przestać płakać.

- Ciągle przed oczami mam ten przerażający dzień. Te chwile, w których wszystko się posypało. Tata, przyjaciele, rodzina, cały czas to sobie wypominam. Bo może to moja wina. To przeze mnie się działo to wszystko. Może to ja zawiniłam, gdybym była lepszą córką..

- Przestań już tak mówić! To nie jest twoja wina, a oskarżanie siebie nic tu nie da. Najwidoczniej tak miało być. Nienawidzę jak jesteś smutna. Zrobię ci popcorn, to zawsze poprawiało ci humor-uśmiechnął się i wziął mnie za rękę - wiem, że to uwielbiasz - ciągnął czarująco mrużąc oczy. Nie mogłam się nie uśmiechnąć.

- To na mnie nie działa - powiedziałam jeszcze ze łzami w oczach.

- To co podziała?- pocałował mnie w usta. Poczułam się taka kochana.

- Nie możesz wiecznie płakać. Zrobisz się stara, brzydka i nawet kot nie będzie chciał z tobą mieszkać. Skończysz samotna i bez kota – żartował.

- Ha! Ha! Zobaczymy. Bardziej przejęłabym się tobą. Nie wyglądasz najlepiej, przytyłeś ostatnio.

- Ja gruby!?!..- udając rozgniewanego podniósł koszulkę do góry. Jego dołeczki w policzkach i te mięśnie brzucha..Co pięć minut zakochiwałam się w nim na nowo.

- Jak możesz mnie tak obrażać – kontynuował - ty w ogóle już nie masz mięśni- dotknął mojego naprężonego brzucha.

- No...wcale! – wybuchnęłam śmiechem i zaczęłam rzucać w niego popcornem. Wojna popcornowa skończyła się, kiedy wszystko zostało porozrzucane i zjedzone. A potem długo siedzieliśmy przytuleni do siebie, o nic nie pytał, nie był wścibski. A ja czułam się jak w niebie.

Odprowadził mnie pod same drzwi.

- Dziękuje ci. Tak serio. Za wszystko. Kocham cię! – wyszeptałam, bojąc się, żeby ktoś nie usłyszał mojego szczęścia.

- Ja kocham cię najbardziej na świecie - staliśmy przytuleni do siebie w całkowitej ciszy.

- Obiecaj mi, że spotkamy się jeszcze przed twoim wyjazdem – poprosiłam, mając głęboką nadzieję, że już nie wyjedzie.

- Obiecuję. Dla ciebie wszystko. Po chwili rozeszliśmy się w swoją stronę.

- Cześć mamo! - mój radosny głos roznióśł się po całym mieszkaniu.

- Cześć, cześć! Wszystko u ciebie dobrze?

- Tak mamo, a coś się stało? - zapytałam zmartwiona.

- Nie, tylko taka jesteś wesoła, dlatego się pytam.

- Okey.. wszystko dobrze, Kamil cię pozdrawia.

- A no tak, Kamil. Dobrze, pozdrów go ode mnie, to dobry chłopak.

Spojrzałam w opuchnięte oczy mamy. Znowu płakała.

- Wszystko będzie dobrze. Chodźmy już spać, jutro Wigilia. Nie można być smutnym. Mamo, uśmiechnij się! Dla mnie...dziękuję. Dobranoc! - przytulając ją, szepnęłam - kocham cię! - i poszłam spać.

Następnego dnia zdałam sobie sprawę, że wczoraj nie wypaliłam żadnego papierosa. Zapomniałam o ich istnieniu. To dziwne, że zwykle nie mogę bez nich żyć, a w jego towarzystwie nawet o nich nie pomyślałam. Zapominam o całym świecie, nawet o tym świństwie, bez którego na co dzień nie mogę się obejść, a co bez wątpienia niszczy moje zdrowie. Kamil nie lubi, kiedy palę, nie pachnę ładnie, nawet śmierdzę, a on, mimo to, wciąż ze mną jest. On naprawdę mnie kocha.

Wigilia, święta - ten magiczny czas. Ubrałam się. Postanowiłam ten dzień uczynić magicznym. Chcę, żeby moja mama dzisiaj poczuła się wyjątkowo. Z taką myślą zeszłam na śniadanie.

- Dzień dobry, mamo. Jak się dzisiaj czujesz?

- Bywało lepiej - odpowiedziała z łagodnym uśmiechem mama.

- To od czego zaczynamy?- zapytałam pełna energii.

- Już zaczęłam przyrządzać rybę, a ty zabierz się za odkurzanie, a potem ubieranie choinki. Wiedziała, że uwielbiam ubierać choinkę. Uwielbiałam to od małego dziecka. W wieszaniu bombek sprawdzałam się najlepiej. To taki sentymentalny powrót do dzieciństwa. Cudowne uczucie. Świąteczny klimat, zapachy z kuchni i dźwięki wydobywające się z radia jeszcze bardziej potęgowały we mnie uczucie ciepła i szczęścia.

            Kiedy już wszystko było gotowe, ubrałam się elegancko. Mama też włożyła swoją najlepszą sukienkę, którą miała tylko na wyjątkowe okazje, chociaż czasy jej świetności dawno już minęły. Nakrywałyśmy do stołu w milczeniu, pamiętając o tradycyjnym pozostawieniu wolnego miejsca dla gościa. Mama była smutna, ja nie, raczej podekscytowana, czułam, że coś wyjątkowego się dzisiaj wydarzy. Czyżby Kamil szykował dla mnie jakąś niespodziankę?

Uroczyście przeczytałam fragment z Pisma Świętego i po wspólnej modlitwie zasiadłyśmy do stołu. W tym roku na stole pojawiło się 7 potraw. Nie robiłyśmy tradycyjnej dwunastki, ponieważ nie chciałyśmy przesadzić, bo, powiedzmy sobie szczerze, ile mogą zjeść dwie osoby.

             Nagle, wigilijną ciszę przerwał dzwonek do drzwi. Poderwałam się na równe nogi.

- Mamo spodziewasz się kogoś? - zapytałam zaskoczona.

- Nie, jest Wigilia, to jeszcze nie czas na kolędników. Nie wiedząc, kogo się spodziewać, poszłam otworzyć. Zobaczyłam zupełnie obcego mężczyznę.

- Czy to tutaj mieszka Katarzyna Nowak?- zapytał głębokim głosem.

- Tak, to moja mama . Już ją wołam - mamo, możesz tutaj podejść?

Moja mama, widząc mężczyznę, zaczęła z niedowierzaniem kręcić głową.

- Nie - powiedziała - to niemożliwe. Czy to..

- Tak - odpowiedział mężczyzna. Mama rzuciła się na niego, przytulając go mocno.

- Już tyle lat minęło! - powiedziała .

 I wtedy do mnie dotarło.

- Nie - powiedziałam. Nie wierzę. Po tylu latach! - wściekłość wezbrała się we mnie tak szybko, że nie zdołałam jej powstrzymać - jak mogłeś?! Jak ty mogłeś nas tak zostawić! Same! Bez środków na utrzymanie! - łzy wściekłości polały mi się po twarzy.

- Nie teraz kochanie. Proszę cię, uspokój się! – mama próbowała załagodzić sytuację.

- Jak mogę się uspokoić, skoro on nas tak potraktował! – wykrzyczałam - nie poznałam cię jak tutaj wszedłeś. Jesteś dla mnie obcy ..Ja..

- Wiem, że się nie popisałem, ale pozwól mi wszystko wyjaśnić. Dzisiaj starałem się zrobić wszystko, żeby tutaj z wami być. Udało mi się, nie cieszysz się?

Nie widziałam go kilka lat, nie słuchałam wyjaśnień, nie chciałam żadnych wyjaśnień. Pierwsze co zrobiłam, to wyżyłam się na nim.

- Ja się cieszę – powiedziała mama - proszę was, opanujmy emocje i zasiądźmy do wieczerzy. Razem. Jak rodzina.

Kiedy zobaczyłam radość w oczach mamy jak to mówiła,  nie potrafiłam się nie zgodzić.

Nie wierzyłam chyba. Nie docierało do mnie, co się stało. Jeszcze przed chwilą miałam tylko matkę, a tu nagle, bez żadnego uprzedzenia jest i ojciec. Nie potrafiłam się tak po prostu cieszyć, w pewnym sensie był dla mnie obcym człowiekiem. Targały mną dziwne uczucia. Z jednej strony – dziwna radość, z drugiej - złość i niepokój. Z każdą chwilą jednak złe emocje przechodziły. Wraz ze wspomnieniami pojawiał się uśmiech i dawna radość. Coś jednak dalej było nie tak, chociaż odpychałam od siebie to uczucie, to nadal mi towarzyszyło. Widząc mamę szczęśliwą, nie chciałam mówić o swoich obawach, może się myliłam?

- To powiedz mi, skąd wiedziałeś, gdzie nas szukać? – zapytałam - przecież zmieniłyśmy adres.

- Tak, wiem. Dlatego od jakiegoś czasu śledziłem cię, aby upewnić się, że dobrze trafię.

Zaczęłam rozumieć. Wcale mi się nie wydawało, że ktoś mnie obserwuje, te dziwne uczucia, które towarzyszyły mi od jakiegoś czasu nie były bezpodstawne.

Po połamaniu się opłatkiem rozmawialiśmy bardzo długo. Rozmawialiśmy o wszystkim. Uspokoiłam się i pomyślałam, że wszystko dobrze się ułoży, no i mama jest taka szczęśliwa. Miałam wyrzuty sumienia, że jeszcze niedawno myślałam, że się od siebie oddalamy. Teraz wiem, że tylko ja tak myślałam, buntowałam się. Dobrze, że nigdy jej o tym nie powiedziałam. Moje rozmyślania przerwał dzwonek do drzwi. Otworzyłam. W drzwiach stał Kamil.

- Tato! – pierwszy raz od kilku lat wypowiedziałam to słowo – chciałam ci kogoś przedstawić, to Kamil, mój chłopak.

Tato spojrzał na Kamila badawczym wzrokiem, zrobił minę, którą doskonale znałam, bo sama robiłam taką samą.

- To chyba jesteśmy w komplecie – powiedział, podając mu rękę.

 

Święta. Szczególny czas, czas cudów i spełniania marzeń, jeśli tylko bardzo tego człowiek pragnie. Szybko przekonałam się, że ojciec też był moim marzeniem, do tego Kamil i w końcu szczęśliwa mama. Czego chcieć więcej? I jeszcze jedno, od kilku dni nie zapaliłam ani jednego papierosa, nie potrzebowałam już takiego lekarstwa. Narodziłam się na nowo… 

 

 


1.     Udział w XIII konkursie organizowanym przez Pałac Młodzieży im. prof. A. Kamińskiego w Katowicach.

2.     Autor: Anna Majerczyk, kl. II A.

3.     Rok szkolny: 2015/2016.

4.      Nauczyciel: Maria Konopka.

   

Mam pomysł na swoje życie

           Muzyka to moje życie. Chciałam grać na gitarze, ale w szkole muzycznej powiedzieli, że nie ma już miejsc. Padło więc na kontrabas. Na początku było mi trudno, ale zakochiwałam się coraz bardziej w tych przeraźliwie niskich dźwiękach, które wydobywałam za każdym muśnięciem smyczka. Doszło do tego, że trochę zaniedbałam gimnazjum, a większą wagę przykładałam do szkoły muzycznej. Nikt nie miał jednak o to do mnie pretensji, bo bez większego trudu zdobywałam czwórki i piątki.

              Moim największym marzeniem było wyjechać na studia do Nowego Jorku. Odkąd pamiętam, chciałam się uczyć w konserwatorium Julliarda. Wątpiłam jednak, że kiedykolwiek mogłabym się tam dostać. O swoich marzeniach powiedziałam mojemu nauczycielowi. Bałam się, że mnie wyśmieje, on tymczasem uświadomił mi, że jeśli się bardzo chce, to marzenia się spełniają. Od tej chwili myśl o Julliardzie nadawała sens mojemu życiu.

              Po ukończeniu gimnazjum dostałam się do liceum. Zaprzyjaźniłam się z wieloma osobami i na początku wszystko szło dobrze. Zamieszkałam w internacie razem z koleżankami. Nawet znalazłam drugą miłość. Dla jasności, pierwszą była i jest muzyka. Zapowiadało się pięknie. Nauka i spełnianie marzeń, a do tego miłość, i to nie jedna a dwie. Czego chcieć więcej?

              Druga miłość pojawiła się już w pierwszym dniu nauki. Chodziliśmy razem do klasy o profilu humanistyczno – prawniczym. Wysoki brunet o zielonych oczach zauroczył mnie już na pierwszych zajęciach, ale nie sądziłam że coś z tego wyjdzie, zwłaszcza, że on był gwiazdorem, a ja, zajmowałam się tylko muzyką. Jednak po dwóch tygodniach zaprosił mnie na dyskotekę szkolną. Nie miałam wtedy zajęć w szkole muzycznej, więc się zgodziłam.

              Mieszkałam z dziewczyną z biologiczno – chemicznej. Zaprzyjaźniłyśmy się. Potrzebowałam kogoś, komu mogłabym zaufać, szczerze porozmawiać. To obce miasto przerażało mnie na początku, a Kaśka była miła i życzliwa. Też mnie bardzo polubiła. W dniu dyskoteki pomogła mi się wystroić. Założyłam czarną sukienkę w czerwone kwiaty. Adam – moja miłość - przyszedł po mnie aż pod same drzwi pokoju. Do tej pory nie wiem, jak udało mu się przejść obok woźnych z parteru, którzy dokładnie przesłuchiwali każdego gościa, po co, do kogo, na jak długo … i takie tam. Każdy musiał się nieźle tłumaczyć, zanim został wpuszczony na górę, a i to nie wszystkim się udawało. Tak czy inaczej poszliśmy na dyskotekę. Było nawet fajnie, ale czuliśmy niedosyt. Adam zaproponował więc jeszcze jeden wypad, tym razem na domówkę w centrum miasta. Brzmiało intrygująco, zgodziłam się. Widziałam, jak bardzo mu zależy, żebym była zadowolona.

              Było całkiem miło. Poznałam wielu ludzi i bawiłam się nieźle. Adam zaproponował mi sok. Byłam zaskoczona, bo myślałam, że w liceum królują drinki i energetyki, ale sok? Poprosiłam o szklankę pomarańczowego i przyłączyłam się do reszty.  Po chwili Adam przyniósł mi sok. Kiedy mi go podawał patrzył na mnie z fascynacją, prawie z uwielbieniem, aż zrobiło mi się ciepło Wiedziałam, że jest wyjątkowy. Byłam szczęśliwa. W pewnej chwili zrobiło mi się dziwnie. Wstałam, pociągnęłam Adama za rękaw i zabrałam go do tańca. Wszystko wokół mnie wirowało, ludzie mienili się kolorami tęczy, błyszczeli w świetle lamp. Czułam się cudownie, tańczyłam, aż do utraty świadomości. Nie wiem, co się ze mną stało tamtej nocy. Siły kompletnie mnie opuściły, osunęłam się na ziemię, ale widziałam nad sobą poruszające się sylwetki. Adam podbiegł do mnie i ze strachem w głosie zapytał:

   - Na miłość Boską! Anka, co ty wzięłaś?

   Nic nie odpowiedziałam, nie dałam rady. Obudziłam się w internacie. Nie pamiętałam niczego     i byłam bardzo zmęczona. Z ogromnym wysiłkiem zwlokłam się z łóżka i poszłam do szkoły. Dziś miała być ważna klasówka.

   - Jak się czujesz ? - zapytał Adam, który czekał na mnie przed wejściem.

   - Okropnie! – odparłam – co się właściwie wczoraj stało?

 - Nie bądź na mnie zła. Ktoś dosypał ci do soku narkotyki. Na szczęście chyba niewiele, bo faza trwała krótko. Mam taką nadzieję!

- Dlaczego miałabym być zła na ciebie? - zapytałam.

- Nieważne. Powodzenia! - zmienił temat i wszedł do szkoły. Otworzyłam usta, chciałam mu cos powiedzieć,  ale zniknął za drzwiami.

Mimo, że wcześniej byłam zażartą przeciwniczką narkotyków i innych używek, dzisiaj zastanawiałam się, czy one nie czynią człowieka szczęśliwszym. Ogólnie rzecz biorąc, dzięki narkotykom otworzyłam się na świat, stałam się osobą, którą nigdy nie byłam. Podobało mi się to. Byłam taka jak reszta, zabawna i wyluzowana. Zastanawiałam się, jaką Adam lubi mnie bardziej. Moje rozmyślania przerwał dzwonek.  Spojrzałam na sprawdzian. Był pusty, ale miałam jeszcze jedną godzinę, aby coś z tym zrobić. Nie mogłam się jednak skupić. Posłałam Adamowi karteczkę: „Chcę jeszcze. Załatw ni trochę”.

Spojrzał na mnie i przecząco pokręcił głową. Wiedziałam, że tego nie popiera. Pomyślałam, że skoro tak, to znajdę towar bez jego pomocy. Zaczęłam szukać dilerów po mieście. Szybko znalazłam, to nie było takie trudne. Brałam coraz częściej i coraz więcej. Bez heroiny już nie mogłam żyć. Myślałam, że to szczęście. Myliłam się, wtedy tego jeszcze nie wiedziałam. Adam wiele razy mówił mi jak mnie to niszczy, ale ja nie słuchałam. Chodził ze mną do klubów po to tylko, żeby mnie pilnować. Zawsze po fazach padałam z sił, a Adam pilnował, żebym bezpiecznie dotarła do internatu. Robił wszystko, aby mnie powstrzymać, ale nie udało mu się. Widziałam jak się o mnie troszczy, choć byłam na niego bardzo zła. Im bardziej się starał, tym ja zachowywałam się gorzej. Byłam opryskliwa, mówiłam mu okropne rzeczy, krzyczałam, ze wszystko mam pod kontrolą, że go nie potrzebuję. W głębi duszy jednak wiedziałam, że bez niego i muzyki jestem skończona. Kiedy grałam, nie myślałam o narkotykach. Gdy przestawałam grać, myślałam o heroinie i Adamie. Jakby razem mogli mi dać szczęście, nie osobno. To taki paradoks, którego Adam nie był w stanie pojąć. Widziałam, jak stara się wyplątać mnie z tego bałaganu, jak mnie wspiera. On wiedział, że ja podświadomie nie chcę brać, ale to było silniejsze ode mnie. Na każdej imprezie z przyjaciółmi mówiłam sobie, że już koniec, już więcej nie wezmę. Okłamywałam samą siebie.

                        Adam straszył mnie, że porozmawia z moimi rodzicami. Pewnego razu nie wytrzymał i zrobił to. Już nie mogłam przed nimi udawać. Byli zrozpaczeni i źli na swoją zawsze poukładaną córeczkę. Nie mogli zrozumieć, dlaczego tak nisko upadłam. Ich córka narkomanką? To nie mieściło się im w głowie. Byli też źli na Adama, że nie powiedział im wcześniej. Nie dziwiłam się ich reakcji, mieli prawo tak myśleć i mówić, przecież nikt ich nie przygotował na taką sytuację. A ja zadałam im kolejny cios, nie chciałam już chodzić do szkoły.

                        Myślałam o samobójstwie, wiele razy, po nocach. Narkotyki rujnowały moje życie, niszczyłam wszystko, co miałam najcenniejszego. Chciałam umrzeć. Wyobrażałam sobie tę scenę wiele razy i kiedy byłam już zdecydowana, przypominałam sobie Adama i muzykę – miłości mojego życia. I znów się wahałam, i znów cierpiałam. Nie umiałam żyć, ale nie potrafiłam też skończyć ze sobą.

                        Dzięki rodzicom wróciłam do szkoły. Adam jak wierny pies czekał na mnie. I muzyka… Myślałam, że będzie inaczej. Miałam nadzieję. Tej nocy znów poszłam do klubu. Ostatni raz w moim życiu. W środku było głośno, migotało tysiące światełek. Alkohol lał się strumieniami, wszędzie rozdawano jakieś proszki i pigułki. W klubach funkcjonowała jedna zasada; nieważne, co, ważne, że cokolwiek. Nikt nie patrzył, co łykał, wciągał, czy pił. Wszystko co powoduje fazę,  jest dobre, można brać. To właśnie mnie pociągało. Tak samo było z muzyką. Nieważne jaka: Mozart, Metalica, czy Taylor Swift. To jest muzyka. Kocham każdą jej odmianę i dopóki jestem, żyję nią.

Byłam sama, tym razem Adam ze mną nie przyszedł, nie mógł już chyba patrzeć na moje upokorzenia. Poczułam łzy na policzkach. Podeszłam do baru i wzięłam wódkę, a diler wcisnął mi do ręki trzy pigułki. Stanęłam w miejscu i zamyśliłam się. Kolejny dylemat. Życie lub śmierć. Nie wiedziałam, co robić. Odruchowo włożyłam tabletki do ust i popiłam wódką. Zaczęłam się osuwać na podłogę, oczy mi się zamykały, traciłam słuch. Ktoś mnie podtrzymał. A potem już nic nie widziałam, było ciemno, przerażająco ciemno.   

Nie mogłam nic. Nie mogłam się ruszyć, nie mogłam otworzyć oczu, a mimo to czułam i wiedziałam o wszystkim, co się wokół mnie dzieje. Wiedziałam, że leżę na szpitalnym łóżku, podpięta do respiratora i innych urządzeń, nieprzytomna. Wiedziałam, że Adam trzyma mnie za rękę, a w drugiej dłoni trzyma kopertę. Ładną, kremową. Ale ja nie mogłam nic zrobić. Tylko myśleć.

Straciłam poczucie rzeczywistości. Przeniosłam się do auli szkoły muzycznej. Wiele gości, suknie wieczorowe, garnitury i ja, na środku sceny, z kontrabasem. Przyznam, że bardzo się wtedy stresowałam. To było w drugiej klasie szkoły muzycznej. Całkiem sporo już umiałam, a na lekcjach wychodziłam daleko poza program. Kiedy grałam tam, w auli, czujnie obserwował mnie pewien człowiek, ubrany w drogi, czarny garnitur. Chwilę potem zawołał dyrektora szkoły   i obaj na mnie patrzyli i rozmawiali. Tego samego pana widziałam na wielu moich występach. Bardzo dużo występowałam na recitalach dyplomowych moich przyjaciółek z klasy wokalu.      W tym roku kończyłam trzecią klasę. Zastanawiałam się, co by było, gdybym teraz dała za wygraną...

Moje wspomnienia przerwali rodzice. Kiedy mama mnie zobaczyła, zaczęła płakać i przepraszać. W duchu krzyczałam, że nie ma za co, ale nikt mnie nie słyszał. Tata miał mnie za wojowniczkę. Nic dziwnego. Zawsze walczyłam o swoje. Czułam, że on wie, co zrobię, że moja miłość do nich, do Adama i do muzyki jest zbyt silna, bym mogła tak po prostu zrezygnować. On to wiedział. Potem weszła pielęgniarka.

- Dzień Dobry! Chciałabym państwu przedstawić wyniki badań - oznajmiła – lek podziałał i o ile Ania się obudzi, jej życiu nic nie zagraża. Mama uśmiechnęła się i powiedziała do Adama:

- Zostań przy niej jak długo zechcesz.

Rodzice wyszli, pielęgniarka też. Adam pogłaskał mnie po ręce i najwyraźniej przypomniał sobie o kopercie, którą trzymał w ręku. Zobaczyłam, że widnieje na niej złoty napis: „Julliard”

Myślałam, że to sen, ale jednak nie. Adam otworzył kopertę.

- Hej Mała! - zaczął smutno - nie obchodzi mnie, dlaczego to zrobiłaś. Twoi rodzice cię kochają      i ja cię kocham - popatrzył na kopertę – dla mnie i dla muzyki... Nie odchodź! Wiem. Ciężko będzie, ale może to ci pomoże – otworzył kopertę, wyjął list i zaczął czytać: „Droga Anno! Imponują nam pani wyniki w nauce gry na kontrabasie. Śledzimy pani postępy od dawna              i jesteśmy pod wrażeniem. Doskonale wiemy, że nie ukończyła pani jeszcze nauki, ale ma pani niezwykły talent i dlatego chcielibyśmy zaprosić panią na przesłuchania do szkoły Julliarda, które odbędą się piętnastego maja tego roku w Nowym Jorku. Podróż i noclegi są już opłacone. O szczegółach porozmawiamy wkrótce” – przerwał - widzisz Mała ? Zostań przynajmniej dla Julliarda.

Wtedy otworzyłam oczy. I go zobaczyłam. Zobaczyłam Adama. Przesłuchanie do Julliarda. Nie wierzyłam w to.

- Dziękuję - szepnęłam. Uśmiechnął się.

- Nie ma za co! Gratuluję! Jesteś szczęśliwa? - zapytał.

- Jestem - odpowiedziałam.

- Nie! - rzekł – poprawna odpowiedź brzmi: „Dopiero teraz jestem szczęśliwa!” Wiesz, że nie osiągnęłaś tego za pomocą narkotyków, prawda? Żadna heroina i LSD nie pomogło ci zdobyć tych umiejętności. Zrobiłaś to sama! Zaprosili cię na przesłuchania do Julliarda. Oni spełniają twoje największe marzenie, bo zasłużyłaś na to - urwał – teraz musisz podjąć decyzję. Wiem, że podejmiesz właściwą - uśmiechnął się, wstał  i wyszedł na korytarz.

  Po chwili do sali weszło kilkunastu lekarzy. Podczas badań myślałam o tym, co powiedział. Wiedziałam, jaka ma być ta właściwa decyzja. Zrozumiałam, że skoro żyję, to nie po to, aby marnować sobie przyszłość. Myślenie mnie zmęczyło. Bardzo. Po zakończeniu badań zasnęłam.

Dwa tygodnie później siedziałam na lotnisku. Wyruszałam do Nowego Yorku, tym razem trzeźwa i przytomna. Od dwóch tygodni nie widziałam narkotyków, ani kropelki alkoholu. To było łatwe. Lekarze mówili, jak ciężka to będzie walka i że na abstynencję trzeba długo pracować, ale to było łatwe. Myślałam o studiach, o Adamie… Używki same mi zbrzydły. W końcu zrozumiałam, co to prawdziwe szczęście. Miałam muzykę, Adama, rodziców… Byłam szczęśliwa, bez narkotyków.

Do Nowego Jorku poleciałam z mamą. Spędziłyśmy razem fajne chwile. Samo przesłuchanie poszło genialnie. Wykonałam Sonatę No.9 Ludwiga van Beethovena. Zresztą, same przesłuchania to już wielkie osiągnięcie.

Myślałam, że mama ma obawy, co do mojego zamieszkania w Nowym Jorku. To wielkie miasto i nie dziwiłabym się, gdyby się bała, że znów popadnę w nałóg.

      - Mamo - zaczęłam – ty się nie boisz ?

      - Czego, skarbie? - zapytała.

      - Tego, że na studiach...

      - Bałam się - przerwała mi – bałam się, ale wiem, że tego nie zrobisz. Ufam ci, po za tym wiem, że nie będziesz miała czasu. Przecież przyjechałaś tu dla muzyki, dzięki której wróciłaś do normalnego życia. Jestem przekonana, że sobie poradzisz. A poza tym, to jeszcze nie wiadomo, czy się dostaniesz na te studia.

                  Po powrocie z Nowego Jorku spotkałam się z Adamem. Wszystko mu opowiedziałam. Cieszył się, ale miał w oczach smutek.

      - A jeśli się dostaniesz, co będzie z nami? - zapytał.

      - Daj spokój. Coś wymyślimy - odpowiedziałam z przekonaniem.

      I wymyślił. Na drugi dzień obwieścił mi, że po zdaniu matury wyjeżdża na studia do Stanów. Chyba bardzo chciałam to usłyszeć, bo zrobiło mi się jakoś lekko i przyjemnie. Byłam szczęściarą.

W tej chwili ściskam w dłoniach kremową kopertą. Bardzo się boję ją otworzyć. W niej jest moja przyszłość. A jeśli nie Julliard, to inna akademia muzyczna. To nie będzie koniec świata, chociaż tak bardzo bym chciała…

Czuję na sobie wzrok domowników, oni też się niecierpliwią. Otwieram kopertę. Wysuwam  kartkę i zaczynam czytać: „Droga Anno, z wielką przyjemnością zawiadamiamy, iż uzyskała Pani miejsce...”

Czuję łzy w oczach. Dostałam się! Naprawdę się dostałam! A wydawało się to niemożliwe. Serce bije mi jak szalone. Dzięki świadomości, że mogę spełnić marzenia, wygrałam. Czuję się jak na fazie, ale spowodowanej nie narkotykami, ale prawdziwym szczęściem. I nagle opuszczają mnie siły. Fazy zabrakło. Osuwam się na podłogę, zamykają mi się oczy i czuję, że ktoś mnie podtrzymuje. Słyszę tylko głos taty:

- Aniu! Co z tobą?

 

- Tato, wygrałam…. 

 


1.      Udział w XIII konkursie organizowanym przez Pałac Młodzieży im. prof. A. Kamińskiego w Katowicach.

2.      Autor: Laura Wojdyło, kl. II A.

3.      Rok szkolny: 2015/2016.

4.      Nauczyciel: Maria Konopka.

    

Mam pomysł na swoje życie

 

                        Czy warto zniszczyć swoje marzenia i przyszłość dla kolegów, którzy będą przy tobie tylko wtedy, kiedy będziesz  miał pieniądze? Sądzisz, że warto zmarnować swoje życie, żeby tylko przez chwilę czuć się szczęśliwym i zapomnieć o zmartwieniach? Czy chcesz tak żyć?

                        Narkotyki i inne używki są bardzo uzależniające. Jeśli ci się wydaje, że gdy raz spróbujesz to nic ci się nie stanie - mylisz się. To pułapka, z której możesz nigdy się nie wydostać. Narkotyki, alkohol, papierosy…, można do tego dorzucić jeszcze dopalacze – to wszystko brzmi przyjemnie, rozrywkowo, niezobowiązująco. Tak z pewnością myśli niejeden młody człowiek, któremu wydaje się, że jest panem swojego losu i najważniejsze jest tu i teraz. Byle się dobrze bawić i czerpać z życia, ile się tylko da. Szczęście to jednak nie trwa długo, a potem pozostaje tylko ból, walka o przetrwanie, upokorzenia, nierzadko – śmierć.

Jednym z takich ludzi, którym używki przysłoniły świat był prawdopodobnie Macaulay Culkin - aktor znany z głównej roli w filmie "Kevin sam w domu". Dla jedenastoletniego Macaulaya Culkina gra w takim filmie przyniosły mu ogromny sukces, splendor i pieniądze, które, jak się później okazało, były ponad jego siły. Uroczy blondynek, który w zabawny i sprytny sposób radzi sobie z nieudolnymi złodziejaszkami zdobył serce milionów dzieci na całym świecie. Do głowy by jego fanom nie przyszło, że taki człowiek może być nieszczęśliwy. Początek kariery młodego aktora wcale nie zapowiadał tak wielkich problemów. Macaulay Culkin zasłynął w 1991 roku jako Kevin    i bardzo szybko zyskał ogromną popularność. Wraz z nią przychodziły kolejne propozycje. Menadżerem cudownego dziecka został jego ojciec Kit Culkin. Chciał wykorzystać chwilę sławy swojego syna. W jego imieniu podpisywał kontrakty na kolejne filmy. Jak informuje brytyjski dziennik „The Times” często odbywało się to wbrew woli syna. W przeciągu zaledwie sześciu lat chłopiec wystąpił aż w czternastu filmach. Taka ilość pracy byłaby ponad siły dorosłego aktora, co dopiero mówić                o dziecku. Po latach aktor opowiadał dziennikarzom, że faktycznie odebrano mu dzieciństwo. Nie miał czasu na poznawanie kolegów, wyjazdy wakacyjne. Jedyne co się liczyło, to bezustanna praca  i zarabianie kolejnych milionów, które zresztą w większości szły do kieszeni jego ojca. W końcu czternastolatek zdecydował skończyć z grą                w filmach, co zdecydowanie popsuło kontakty z rodziną, a w rezultacie doprowadziło do ich zerwania. Wtedy właśnie pojawili się koledzy, ci dobrzy kumple, którzy nigdy nie odpuszczają, a gdy idziesz na dno, biorą nogi za pas i pozostawiają cię bez pomocy. Nie obchodzisz ich wtedy, pozostajesz sam ze swoimi problemami. Młody aktor dał się omamić pozornemu szczęściu, z czasem popadał w coraz większe problemy. Dziś, jako trzydziestodwuletni mężczyzna, znajduje się w głębokim kryzysie. I kogo to obchodzi? Jako aktor jest skończony, a jako człowiek…? Trudno odpowiedzieć na to pytanie, bo nie wiadomo, ile pozostało w nim siły, aby walczyć.

Nie każdy jednak kończy jak  Macaulay Culkin. Slash, który tak naprawdę nazywa się Saul Hudson, był gitarzystą Guns N’Roses. Smak narkotyków poznał już na samym początku swojej kariery w słynnym rockowym zespole. Większą część zaliczki, którą dostał od wytwórni Gunsów na konto ich pierwszej płyty, wydał na ubrania, alkohol i heroinę. „Kiedy chodziło o imprezy, wino, kobiety i śpiew, Slash nigdy nie odmawiał"- mówią o nim koledzy. Uzależnienie gitarzysty było naprawdę poważne. Miłość do używek spowodowała u niego zapaść, z której z trudem został odratowany. Nałogi udało mu się ostatecznie przezwyciężyć, kiedy został ojcem. Dziś Slash jest szczęśliwą głową rodziny, a jego ulubionym napojem jest… sok żurawinowy. On miał ogromne szczęście, że spotkał na swojej drodze ludzi, dzięki którym zrozumiał, że są w życiu wartości, dla których warto się zmienić za każdą cenę. Można powiedzieć, że ocaliła go miłość.

Używki i alkohol nie tylko mogą zniszczyć ci życie, ale mogą też spowodować choroby psyhiczne jak u Ozzyiego Osbournea. 65-letni wokalista legendarnej grupy Black Sabbath jest przekonany, że po latach zażywania narkotyków, picia alkoholu i uprawiania przygodnego seksu teoretycznie powinien być martwy. Żyje, ale nałogi zniszczyły jego psychikę, co można dostrzec po zachowaniu Ozziego. Muzyk sam przyznaje, że po latach przygodnego seksu i mieszania wódki z chyba każdym istniejącym narkotykiem powinien już dawno nie żyć. Uzależnienie doprowadziło do poważnego kryzysu w jego życiu.        W roku 1978 wyrzucono go z zespołu. I gdyby nie pomoc córki agenta zespołu – Sharon, możliwe, że Osbourna nie byłoby już wśród nas. Muzyk nie ukrywa, że to właśnie Sharon, dziś już jego żona, uratowała mu życie. Co oczywiście nie oznacza, że definitywnie zerwał z wszelkimi nałogami. Obecnie wokalista wciąż ma problemy            z używkami. Muzyk tak często zażywał narkotyki, że potrafił rzucić w widownię odpadkami z rzeźni, odgryźć głowę nietoperzowi, a nawet próbował zabić własną żonę, mimo że próbowała mu pomóc. Dziś Ozzy cierpi na chorobę psychiczną CHAD, czyli na wahania nastroju – od  depresji po maniakalną euforię. Taka choroba niszczy nie tylko cierpiącego na nią człowieka, ale jego rodzinę i najbliższe otoczenie. I nigdy nie wiadomo, co może się wydarzyć. Choroba psychiczna to dla bliskich życie w ciągłym strachu i niepewności o jutro, a dla chorego - ból, wykluczenie społeczne, napiętnowanie. Czy chciałbyś, aby twoje życie tak wyglądało? To nie życie, to piekło…

            Czy chcesz skończył tak jak oni? Czy warto? Oni wszyscy zachłysnęli się lekkim życiem. Ale czy ono tak naprawdę istnieje? Z całą stanowczością mówię: „Nie!” Tak samo uważa sławny piłkarz Cristiano Ronaldo. Pochodzi on z bardzo ubogiej rodziny, której często brakowało pieniędzy do końca miesiąca. Jednak dla Ronalda, inaczej niż dla wielu jego rówieśników, nie stało się to powodem ucieczki od tej beznadziejnej rzeczywistości w narkotyki i alkohol, ale przeciwnie – motywacją do zmiany takiego życia na lepsze. Nie chciał tkwić w świadomości, że nic się nie da z tym zrobić, więc grał  w piłkę. I stało się,  łowca talentów zauważył jego niezwykły potencjał i od tej pory już nic nie miało być takie same. Droga do sławy i pieniędzy nie była jednak usłana różami,   a jeśli tak, to miały one bardzo ostre kolce, bo nie każdy akceptował piłkarza, który chodził w podartych spodniach. Ten się jednak nie poddawał. Ciężko pracował, aż           w końcu został profesjonalnym i znanym na całym świecie piłkarzem. Gdy był już na szczycie i poznał smak sukcesu, wielu proponowało mu narkotyki. Ronaldo jednak nie skorzystał. Wybrał życie bez pozornego i krótkotrwałego szczęścia. Pokazał, że będąc sławnym człowiekiem i mając ogromne pieniądze, można być normalnym i pokazywać ludziom, zwłaszcza bogatym, jak żyć dobrze i być prawdziwie szczęśliwym. Nie dał się omamić współczesnemu światu. Wybrał inną drogę. Postanowił dobrze zainwestować swoje pieniądze, swój czas, swoją osobowość i żyć dla innych, zwłaszcza dla młodych, nie mających perspektyw na przyszłość ludzi, takich, jakim on sam był kiedyś.

                        Nigdy nie zapominaj o tym, co może zrobić z tobą nałóg. I nie tylko z tobą, bo trzeba pamiętać, że jest to problem całej rodziny. Dobrze wybieraj przyjaciół i kolegów. Unikaj osób, które już są uzależnione i wmawiają ci, że tak jest fajnie i ty też możesz tak mieć, a same nie zamierzają nic zmieniać. Nie zmarnuj swojej przyszłości po to, aby być szczęśliwym tylko przez chwilę. Nie daj się omamić złudnej wolności, jaką dają narkotyki oraz inne środki odurzające  i używki, bo to najkrótsza droga do zniewolenia i upadku,      z którego mogą powstać tylko najsilniejsi i tylko wtedy, gdy mają wokół siebie oddanych i kochających ludzi. Nigdy o tym nie zapominaj!

 

Ja wybieram życie bez nałogów i uzależnień. Chcę świadomie budować swoją przyszłość. Chcę być mądrze szczęśliwa. Taki mam pomysł na swoje życie.

 


1.     Wyróżnienie w Wojewódzkim Konkursie Prozy Autorskiej – „Bajka, opowieść świąteczna” organizowanym przez Pałac Młodzieży w Nowym Sączu.

2.     Autor: Maria Janczura, kl. II A.

3.     Rok szkolny: 2015/2016.

4.      Nauczyciel: Maria Konopka.

   

Przebudzenie

Był 17 grudnia. Świat znajdował się pod białą pierzyną. Drzewa otulał śnieżny puch, a z dachu pewnego domu zwisały przezroczyste sople lodu. Mieszkała w nim czteroosobowa rodzina Kluczkowskich. Nie była ona uboga, wręcz przeciwnie - zamożna. Do świąt pozostało kilka dni, więc trzeba było wykonywać swoje codzienne obowiązki. Tata trzynastoletniej Magdaleny i piecioletniego Bartka  pracował w swojej firmie za granicą. Mama była kosmetyczką. Małym Bartusiem zajmowała się opiekunka, a domem gosposia. Magda, jak co dzień, wybierała się do szkoły. Obudziła się o siódmej, więc musiała się sprężać, aby zdążyć na lekcje. Wstała, założyła swoje najlepsze ciuchy, umalowała się, bo nie do wyobrażenia było, żeby wyszła do szkoły bez makijażu. Po tym wszystkim zeszła do jadalni na  śniadanie.

- Cześć mamo!- przywitała się Magda - a gdzie Bartuś?                                                                                        

- Jeszcze śpi - odparła mama.                                                                                                                                        

- On to ma dobrze, nie musi wstawać tak wcześnie i iść do szkoły - powiedziała oburzona Magda.                                                                                                                                                           

- No tak, nie podoba ci się, bo musisz wstawać co rano i iść się uczyć, co?- zapytała z lekką irytacją w głosie mama.                                                                                                                                    

- A nie?                                                                                                                                                         

- Jeszcze tylko kilka dni i będziesz miała wolne. Bądź cierpliwa!- powiedziała pani Kluczkowska i pobiegła do gabinetu przygotować stanowisko do pracy.                                                              

Magda w tym czasie zjadła śniadanie zrobione przez gosposię i poszła do szkoły. Nie miała ochoty tam iść, ale nie miała też wyboru. Pani Kluczkowska bowiem skrupulatnie sprawdzała, czy córka dotarła na lekcje, bo w przeszłości bywało różnie, a miała ambitne plany co do jej przyszłości.                                                                                                                                                       

Gdy Magda weszła do szatni, spotkała grupkę koleżanek siedzących po prawej stronie wieszaka   i jedną dziewczynę – Kasię - po lewej.                                                                                                                

- Cześć dziewczyny!- przywitała się z koleżankami.                                                                                                  

- Hej Magda!- odpowiedziały.                                                                                                                                        

- I jak wyglądam?- zapytała, oczekując komplementów. Ubrana była w niebieską bluzkę z wieloma kolorowymi cekinami i jeansy najnowszego typu, a do tego jeszcze makijaż i biżuteria, oczywiście złota, bo nie założyłaby niczego innego, zwłaszcza tego plastikowego kiczu, na który wszystkich dzisiaj stać. Przecież ona nie była "wszyscy".                                                                                                 

- Super! Pięknie! Cudownie! - mówiły rówieśniczki. Nic dziwnego, była to przecież najładniejsza dziewczyna w całej szkole.                                                                                                                         

- Dziękuję wam- odpowiedziała dumna Magda.                                                                                                     

Właśnie zadzwonił dzwonek, więc koleżanki szybko się przebrały i pospieszyły na zajęcia, a za nimi Kasia. Wówczas była ona osobą samotną, nie miała kolegów, koleżanek, bo pochodziła z ubogiej rodziny, nie nosiła też firmowych najnowszych ubrań.

 Na pierwszej lekcji klasa I b miała godzinę wychowawczą.                                                                 

- Dzień dobry!- przywitała się z uczniami wychowawczyni o blond włosach, zielonych oczach i szczupłej sylwetce.                                                                                                                                                              

- Dzień dobry!- odpowiedzieli chórem uczniowie.                                                                                                    

- Dzisiaj chciałabym wam przekazać kilka informacji. Jak już wiecie, zbliżają się Święta Bożego Narodzenia, więc nie będziecie musieli przychodzić do szkoły od 20 grudnia do 6 stycznia, czyli ponad dwa tygodnie wolnego.                                                                                                                                       

- Hurra! Super!- ucieszyli się uczniowie.                                                                                                       

- Cisza! Wiem, że jesteście zadowoleni, ale jeszcze chodzicie do szkoły i wiecie bardzo dobrze, że tylko trzy dni zostały, więc trzeba się postarać i uczyć się - powiedziała stanowczo wychowawczyni - mam do was jeszcze jedno pytanie:                                                                                 

- Czy chcielibyście dawać sobie nawzajem prezenty na gwiazdkę?                                                                       

-Tak!!! - odpowiedź była jednoznaczna. Każdy przecież chciał dostać jakiś upominek.                                      

- Dobrze, więc na piątek proszę przynieść prezent dla osoby, którą każdy z was za moment wylosuje - odrzekła pani.                                                                                                                                          

Lekcje minęły jak batem strzelił. Magda wróciła do domu zmęczona i oburzona zarazem.                                   

- Cześć!- przywitała się z mamą.                                                                                                                                     

- Cześć!- odpowiedziała pani Kluczkowska bardzo zdenerwowana.                                                                                            

- Co się stało?- zapytała Magda, bo jeszcze nigdy nie widziała matki w takim stanie.                                         

- Jaka ta opiekunka jest nieuważna! Nie upilnowała Bartka i włożył brudną skarpetkę do buzi. Rozumiesz?!                                                                                                                                          

- I co było dalej?- zapytała z ciekawością Magda.                                                                                                          

- Jak to co? Zwolniłam ją! Przecież nie pozwolę na to, żeby mój kochany synek był tak traktowany!- odpowiedziała ze złością mama.                                                                                              

-Dobrze zrobiłaś. Jak tak można? Myślałam, że jak się komuś płaci, to powinien się starać, aby nie stracić pracy, ale najwidoczniej myliłam się - powiedziała z niedowierzaniem Magda.                                 

-A tobie jak minął dzień?- zapytała mama.                                                                                                             

-W porządku, ale losowaliśmy się na gwiazdkę i nie zgadniesz kto mi się trafił!- Magda rzuciła plecak na podłogę i usiadła do stołu.                                                                                                                          

-Kto?- zapytała.                                                                                                                                                                                                                    

-Kaśka!- westchnęła z dezaprobatą i złością Magda - problem jest w tym, że zupełnie nie wiem, co jej dać. Nie mam pojęcia, co tacy ludzie jak ona mogą chcieć dostać.                                           

-Hmm...Możesz jej dać na przykład kilka batonów i trochę cukierków - zaproponowała mama – tacy przepadają za słodyczami.                                                                                                                                                                               

- No pewnie! Co jej jeszcze trzeba?- ucieszyła się Magda, że problem został rozwiązany.                                                                                                   

Chwilę później matka z córką  zjadły wykwintny obiad. Magda poszła do swojego pokoju, a mama do gabinetu.                                                                                                           

Następnego dnia Magda obudziła się w dobrym humorze. Odprawiła swoje poranne rytuały i zeszła na śniadanie. Spotkała się w kuchni tylko z gosposią, która usłużnie podała jej posiłek.    Po południu Magda z koleżankami wybrały się na zakupy. Najpierw poszły kupić prezenty, co zajęło im zaledwie kilkanaście minut. Resztę dnia spędziły w sklepach z ciuchami, przymierzając co tylko się dało. Nawet nie zauważyły, że minęło kilka godzin. Mama bardzo się martwiła o córkę, bo nie widziała jej cały dzień. Było już bardzo późno, a Magda nadal nie wracała. Telefonu też nie odbierała. Około dwudziestej zadzwonił dzwonek do drzwi. Mama wyobrażała sobie najgorsze, a tymczasem w progu stała Magda.                                                                         

- Cześć!- powiedziała jak gdyby nigdy nic.                                                                                                                

- Czy ty wiesz, która jest godzina?!- zapytała oburzona matka.                                                                                

-Tak wiem, ale byłam kupić prezent- usprawiedliwiała się Magdalena.                                                       

Mama zaczęła robić jej wyrzuty, dlatego Magda, nie jedząc kolacji, poszła do swojego pokoju. Chwilę potem spała już twardym snem.                                                                                                  

Następnego dnia zaczął mocno sypać śnieg. Magda wtuliła się w poduszkę i przez chwilę pomyślała, że nigdzie nie idzie. Nie miała jednak wyjścia. Mama była nieprzejednana. Pozbierała się więc jakoś i poszła do szkoły. Z powodu dużej ilości śniegu spóźniła się na lekcje.                                                                                                                                                                                                                                        

W szkole było wszystko już przygotowane do Wigilii. Stół nakryty białym obrusem, na nim Pismo Święte i opłatki. Zostało jeszcze rozdać prezenty. To była bardzo miła chwila. Wychowawczyni z radością patrzyła na swoich uczniów, którzy potrafili się tak cieszyć. Niemal każdy dostał dużą paczkę. Wszyscy się radowali oprócz jednej osoby - Kasi, która dostała zaledwie kilka słodyczy. Było jej bardzo smutno, bo każdy dostał duży upominek. Chciało jej się płakać, poczuła się odrzucona. Myślała, że to będzie cudowny dzień, że może chociaż w szkole dostanie wspaniały prezent, bo w domu nie ma raczej na co liczyć. Niestety, okazało się zupełnie inaczej. Sama kupiła najlepszy prezent, na jaki ją było stać ze swoich oszczędności, bo mama nie mogła dać jej żadnych pieniędzy, zwłaszcza teraz, przed świętami. Było jej bardzo przykro, że ktoś w ten sposób z niej zadrwił, ale nie dała tego po sobie poznać.                                                                                                                                             

Po klasowej Wigilii każdy udał się w swoim kierunku. Magda uszczęśliwiona upominkiem weszła do domu, nie mając pojęcia, że zrobiła komuś przykrość.                                                                                                                         

- Cześć mamusiu! Zobacz co dostałam!- mówiła z zachwytem.                                                               

- Pokaż! O! Super!- mówiła mama.                                                                                                                                

–Ja też się cieszę!- kontynuowała i poszła się podzielić swoją radością z braciszkiem.                       

Bartek był bardzo uszczęśliwiony, bo mógł sobie coś wybrać z prezentu siostry i zatrzymać dla siebie. Szybko nastał wieczór. Rodzina Kluczkowskich cieszyła się z powodu przyjazdu taty, który miał się pojawić w sobotę. Nazajutrz, od samego rana trwały przygotowania do powitania ojca. Każdy był uszczęśliwiony, że będzie mógł się z nim spotkać. Oczekiwanie przedłużało się. Pan Kluczkowski spóźniał się coraz bardziej. Rodzina zaczęła się martwić, gdy nagle usłyszała dzwonek do drzwi. Wszyscy jak na komendę poderwali się z miejsca, aby powitać powracającego z zagranicy ojca.                                                                                                                 

- Witam kochani!!!- przywitał się pan Kluczkowski.                                                                                              

- Cześć tatusiu! Witaj kochanie!- rodzina cieszyła się ze spotkania.                                                                         

- Jak się za wami stęskniłem!- już się nie mogłem doczekać!- mówił.

          Rodzina wspólnie zasiadła do stołu i zjadła obiad. Potem każdy z osobna mógł porozmawiać z ojcem w cztery oczy. Rozmów i radości nie było końca, bo pan Kluczkowski był nie tylko wyjątkowym mężem, ale także wspaniałym ojcem, jakiego każdy dorastający człowiek chciałby mieć, co Magda akurat bardzo doceniała.                                                            

Następnego dnia, po wspólnym śniadaniu Państwo Kluczkowscy wraz z dziećmi postanowili pojechać na basen zrelaksować się i odprężyć. Byli bogaci, więc mogli sobie pozwolić na taki odpoczynek. Nie każdy mógłby z czegoś takiego skorzystać. Niedziela minęła szybko. Kolejnego dnia trzeba było się już przygotowywać do Świąt Bożego Narodzenia. Każdy miał przydzielone jakieś zadanie. Do wielkiego świętowania pozostały zaledwie trzy dni. Należało wykonać prace związane z ozdabianiem domu. Wszyscy zawieszali lampki świąteczne na krzewach, w domu,    w ogrodzie. Było w tym dużo frajdy i radości. W kolejnych dniach cała rodzina kontynuowała prace. Magda, mama i gosposia pracowały w kuchni, natomiast pan Kluczkowski wraz z synkiem poszli do lasu po pachnące drzewko. Gotowanie dobiegło końca, a panowie Kluczkowscy ciągle nie wracali. Matka z córką zaczęły się martwić, że tak długo ich nie ma. Zadzwonił dzwonek do drzwi. Po otwarciu Magda zobaczyła tatę, płaczącego jak dziecko, trzymającego na rękach Bartka.                                                                                                                                                 

- Co się stało?- zapytała Magda.                                                                                                                                                                                        

- Był silny wiatr. Stara brzoza złamała się i upadła prosto na Bartka i … - mówił, zalewając się łzami.                                                                                                                                                       

- Co?! To niemożliwe!!!- krzyczała Magda.                                                                                                                         

Pani Kluczkowska wraz z gosposią, usłyszawszy krzyki, prędko przybiegły do drzwi. Gdy zobaczyły tę całą sytuację, także zaczęły płakać. Niestety, z ogromnym bólem należało odprawić pogrzeb. Nikt z rodziny nie mógł zasnąć. Łzy lały się strumieniami, ból czaił się w każdym kącie domu. Emocje były nie do opanowania, nikt nie mógł przewidzieć tego, co się stało. Rodzina Kluczkowskich była załamana, ale mimo tego należało usiąść do wigilijnego stołu. Były to przecież najważniejsze święta w roku. Bartek czekał na nie już od kilku miesięcy. Cieszył się, że dostanie fantastyczne prezenty, będzie mógł je odpakowywać. Niestety, nie doczekał tych świąt, ale na pewno przeżył je jeszcze lepiej niż tu, na ziemi. W rodzinach na świecie panowała harmonia, wewnętrzne szczęście. Nie we wszystkich jednak tak było. Jest wiele ludzi, którzy nie mają domu, rodziny. Oni te święta przeżywają zupełnie inaczej niż ci, którzy mają niemal wszystko. Są ludzie biedni, są chorzy, są odrzuceni i samotni, często nie mają nic, ale, być może, w te święta byli szczęśliwi, nie tak jak państwo Kluczkowscy. Im niczego nie brakowało, mieli wszystko, nie wiedzieli, co to ból, co to znaczy nie mieć za co przeżyć, co to znaczy wszystkiego sobie odmawiać do czasu, gdy wydarzyła się ta tragedia. Dopiero wtedy uświadomili sobie, że źle postępowali w stosunku do innych ludzi. Tegoroczne Święta Bożego Narodzenia zapamiętają do końca życia. Otworzyły im oczy na cały świat, że nie liczą się pieniądze i bogactwo, a miłość i szacunek do innych ludzi. Zrozumieli, że ludzie wcześniej nie mieli dla nich znaczenia. Musieli to zmienić. Gdyby nie doszło do tej tragedii, żyliby w szczęściu upozorowanym przez pieniądze. Państwo Kluczkowscy zmienili się.                                                                                                        

 Od tego feralnego wydarzenia minęło kilka miesięcy. Na chwilę obecną są zupełnie innymi ludźmi. Przekazują pieniądze na cele charytatywne, pomagają ubogim.

 

Zaraz po świętach Magda odwiedziła w domu Kasię. Przyniosła dla niej i jej rodzeństwa dużo wspaniałych rzeczy, o których Kasia nie śmiała nawet marzyć. Objęła mocno swoją koleżankę, którą niedawno upokorzyła i wszeptała ciche: „Dziękuję”. Kasia domyśliła się, o co jej chodziło, uśmiechnęła się serdecznie do Magdy i powiedziała:                                                                                   

- Ja też..              

 


 

WYRÓŻNIENIE w Konkursie Poetyckim zorganizowanym przez PGL LP Nadleśnictwo Krościenko.

 

Autor: Agnieszka Ligas – uczennica kl. III A.

Rok szkolny 2014/2015.

Nauczyciel: Maria Konopka.

 

  Wiatr i Drzewo

Wiatr przyniósł Cię.

Małe ziarenko,

Abyś stało się

Potężnym drzewem.

Podarował Ci tę ziemię,

Patrzył jak rosłeś.

Każdego dnia dawał Ci Słońce, wodę i siebie.

Lecz kiedy stałeś się wielki,

Zatraciłeś swoje wnętrze,

I została tylko kora.

Wywyższyłeś się nad Ziemię,

Nad wszystkie stworzenia,

Nad Wiatr.

Twe gałęzie pięły się w górę,

A korzenie zaczęły pochłaniać

Żywą Ziemię.

Kpiłeś z Wiatru,

Jego mocy i siły.

Zatrzymałeś go w swych liściach,

Aby napełnić pustkę.

Wyróżniłeś się…

Wiatr na to nie pozwolił.

On cię ukształtował

I karmił każdego dnia.

Był z Tobą.

Teraz jest przeciwko Tobie.

W końcu Wiatr ukazał siłę.

Wyrwał korzenie.

Zgniótł gałęzie.

Złamał.

Powiedział:

- Jestem potężny,

 To ja daję i kształtuję życie,

 Ja sprawiam, że jesteś,

 Ja trwam…



Odwiedzin :